Zdrada - portal zdradzonych - News: Zdradzał a teraz robi z siebie ofiarę

Logowanie

Nazwa użytkownika

Hasło



Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj siÄ™

Nie możesz się zalogować?
PoproÅ› o nowe hasÅ‚o

Ostatnio Widziani

bardzo smutny00:09:31
Hagi1000:14:09
zona Potifara00:25:25
Crusoe03:45:09
# poczciwy04:24:25

Shoutbox

Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.

Zraniona378
21.03.2024 14:39:26
Myślę że łzy się nie kończą.

Szkodagadac
20.03.2024 09:56:50
Po ilu dniach się kończą łzy ?

Szkodagadac
19.03.2024 05:24:48
Ona śpi obok, ja nie mogę przestać płakać

Zraniona378
08.03.2024 16:58:28
Dlatego że takie bez uczuć jakby cioci składał życzenia imieninowe. Takie byle co

Zraniona378
08.03.2024 12:35:50
Bo cały wpis się nie zmieścił

Metoda 34 kroków

Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.

1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu.
5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proÅ› o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to CiÄ™ zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.RozmawiajÄ…c nie koncentruj siÄ™ na sobie.
33.Nie poddawaj siÄ™.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.

Zdradzał a teraz robi z siebie ofiaręDrukuj

Zdradzona przez mężaProszę was o wsparcie, w trudnej dla mnie chwili, nie wiem co dalej r30; jestem przerażona tym co mnie jeszcze czeka. Wniosłam niedawno pozew z orzeczeniem o winie męża, udokumentowałam zdrady - dwa romanse w ciągu ostatnich 3 lat, mam e-maile, zdjęcia, nawet rozmowę z facebooka z ostatnią kochanką z którą jest obecnie mój mąż. Jesteśmy 20 lat małżeństwem. Pierwszy raz maż zdradził mnie 5 lat po ślubie, wyprowadził się wówczas z domu, ale wybaczyłam mu i wrócił, bo kochał mnie i syna. Później przez wiele lat było dobrze, mąż był dwa razy w Afganistanie, wiodło się nam dobrze, ale kilka lat temu zawiesili go w obowiązkach służbowych w wojsku, wtedy podłamał się, a ja wspierałam go, interesowałam się jego problemami, wzięliśmy adwokata, żyliśmy oszczędniej, ja nie narzekałam. Skończyło się jednak na tym, ze znalazł wsparcie w ramionach innej, wyprowadził się do kochanki, a po 3 tygodniach wrócił mówiąc, że jest chory, że ma depresję. W tej sytuacji, pozwoliłam mu wrócić, był naprawdę chory i brał leki, nie chciałam zostawiać go w tak trudnym okresie i z problemami, ale postawiłam swoje warunki. On jednak pomimo depresji nadal spotykał się z kochanką, ponownie wyprowadził się do niej na krótko, a jak się pokłócili wyprowadził się do swojego brata. Moja siostra pomogła mu załatwić miesięczną terapię w szpitalu, gdzie miał uporządkować swoje emocje, uzgodniliśmy, że po tej terapii zdecydujemy co dalej. Wrócił do mnie, do syna, przepraszał i już po kilku dniach zaczął pisać do kochanki i od czasu do czasu spotykał się z nią na sex. Nadal mnie okłamywał, o czym dowiedziałam się po pół roku, gdy nie wylogował się ze swojej poczty, wtedy zdobyłam dowody. Okłamywał cały czas mnie i syna, który bardzo odczuł całą tą sytuację, opuszczał lekcje w szkole, nie uczył się, nie zdał do następnej klasy, dużo imprezował. Syn uczy się w liceum i wcześniej był bardzo dobrym uczniem. Zawiódł się na ojcu, który był dla niego autorytetem, wojskowy oficer itd. Depresja męża niszczyła nas, a on podleczył się i dalej romansował. Później jakiś niecały rok było dobrze, spokój, wszystko zaczynało się układać, wrócił do pracy otrzymał odszkodowanie, kupiliśmy nowy samochód i r30;. okazało się, że kroi się kolejny romans, już z inną młodszą kobietą. Zaczął wyjeżdżać niby służbowo na weekendy, a był wtedy z kochanką, nie odbierał od nas telefonów. Zdecydowałam, że to koniec. Pierwszy romans wybaczyłam, drugi też - bo był chory i uważałam, że nie mogę zostawić go z takim problemem, ale ile można !! za trzecim razem powiedział dość. Wyprowadził się i jest z tą kobietą, nawet nie ukrywa już tego. Trzy lata koszmaru i taki koniec. Wiem, ze była ślepa i naiwna, kochałam za bardzo i aż 3 lata trwało zanim zrozumiałam, ze on się nie zmieni, ze mnie nie kocha. Wszystko przedstawiłam w sądzie, zażądałam orzeczenia o winie, alimentów na mnie i mieszkanie na mnie i syna, bo syn jest ze mną. Moje malutkie mieszkanie służbowe wykupiliśmy za 5 % . To tyle. On jest i tak w dobrej sytuacji, bo dostanie służbowe mieszkanie z wojska, a za parę lat ja odejdzie na emeryturę to należy mu się odprawa i kasa z wojska za którą może kupić sobie nowe mieszkanie. Teraz mój mąż w odwecie pisze do sądu, że rozpad małżeństwa jest wyłącznie z mojej winy, żąda połowy mieszkania i nie zgadza się na alimenty dla mnie, bo podobno ja nie żyję w niedostatku i mam średnie zarobki. Strasznie musiałam go wkurzyć tym pozwem. Teraz już nie wiem czy dobrze zrobiłam, ale on wcześniej nie chciał rozmawiać ze mną o rozwodzie, nie spieszył się, chciał mieć furkę. Jego argumenty są takie, że w momencie kiedy został zawieszony i nie pracował oraz podczas depresji ja nie wspierałam go, nie troszczyłam się o niego, co znaczy, że postępowałam nieetycznie, on był osamotniony i szukał zrozumienia u osób trzecich (czyli kochanek) Powołał na świadków połowę swojej rodziny, więc będą teraz udowadniać, że to on jest ofiarą, że gdybym ja bardziej go wspierała i troszczyła się to nie doszło by do tego wszystkiego, czyli do zdrad. Będzie się bronił swoją chorobą, depresją , pisze, że ja w tym czasie myślałam tylko o sobie i swoich sprawach. To istny koszmar, nie spodziewałam się tego, co mogłam jeszcze zrobić? Może powinnam zamieszkać wspólnie z kochaną? Nie chciał się leczyć, przerwał branie leków podczas depresji, ja nie mogłam na siłę dorosłego faceta ciągnąć do lekarzy, bo to on musi chcieć. Pomóżcie, doradźcie co mnie jeszcze czeka, jakie mam szanse uwolnić się od tego człowieka i nie zostać poszkodowaną. Czy powołać syna na świadka, chciałam mu tego oszczędzić, ale on sam chce zeznawać. Pozdrawiam
7439
<
#1 | hurricane dnia 23.12.2014 18:32
jak to mówią, a rzeczywistość, którą potwierdzają ludzie tutaj to potwierdza - w sądzie jak na wojnie - wszystkie chwyty dozwolone i pewnie tego doświadczysz, jak niejedna osoba tutaj,
napiszę Ci od siebie, że sama byłam bardzo naiwna wierząc, że skoro mój ex mąż zafundował mi taką "jazdę" z kochanką i rozstaniem to w sądzie będzie go stać chociaż na tyle, żeby przyznać się i dać mi rozwód z orzekaniem bez wojny - nawet nie wiesz jak się pomyliłam...
też nie wierzyłam, że można być zdolnym do takich rzeczy, a potem w sądzie przejrzałam na oczy - to tak jak prawdopodobnie teraz u Ciebie, nie wierzysz i nie spodziewałaś się że coś takiego Cię może spotkać, ale tak się po prostu dzieje.
Ja naiwnie, podkreślę znowu - wierzyłam, że oni mają na koniec chociaż trochę godności, wykazują jakieś tak odruchy człowieczeństwa i że nie stać ich na totalne sponiewieranie kogoś kogo z kim się żyło wiele lat, u mnie 14...
można być w szoku i doskonale Cię rozumiem, na im więcej się przygotujesz tym mniej będziesz potem zaskoczona.

jedyną istotną teraz rzeczą jest to abyś miała twarde dowody, bo tylko one przemawiają w sądzie, chociaż wiele osób tutaj Ci napisze, że do sądu idzie się po wyrok, a nie po sprawiedliwość, ja dostałam sprawiedliwość, ale wiele mnie to kosztowało, rozczarowań również.

a on, żeby sąd mógł stwierdzić, że wina leży też po Twojej stronie, musi to udowodnić

powodzenia, trzymam kciuki
6755
<
#2 | Yorik dnia 23.12.2014 19:01
Viera,

Cytat

Pierwszy romans wybaczyłam, drugi też - bo był chory i uważałam, że nie mogę zostawić go z takim problemem, ale ile można !! za trzecim razem powiedział dość. Wyprowadził się i jest z tą kobietą, nawet nie ukrywa już tego. Trzy lata koszmaru i taki koniec. Wiem, ze była ślepa i naiwna, kochałam za bardzo i aż 3 lata trwało zanim zrozumiałam, ze on się nie zmieni, ze mnie nie kocha.

To chyba kwintesencja całęj historii.
Jeśli to prawda, to wiele facetów powie, że chciało by mieć taką niemałostkową, odpowiedzialną żonę. Wzbudzasz szacunek.
Uważam, że swoje zrobiłaś, aż z nawiązką.
Trafiłaś niestety na ścianę, której nikt nie przeskoczy.
Nie mogłaś do końca życia pod nią stać i czekac na cud, bo by nie nastąpił.

Cytat

Teraz już nie wiem czy dobrze zrobiłam, ale on wcześniej nie chciał rozmawiać ze mną o rozwodzie, nie spieszył się, chciał mieć furkę. Jego argumenty są takie, że w momencie kiedy został zawieszony i nie pracował oraz podczas depresji ja nie wspierałam go, nie troszczyłam się o niego, co znaczy, że postępowałam nieetycznie, on był osamotniony i szukał zrozumienia u osób trzecich (czyli kochanek)

Nie miałaś wyjścia.
To, że dopiero to go ruszyło, to normalne, ale nie łódź się, że cokolwiek gwarantuje. Miał 3 lata na doprowadzenie się do porzdku, nie skorzystał z szansy, którą dostał od Ciebie w prezencie, kosztem Ciebie, bo łatwe to nie było. Co chwila Cię zostawiał, Tobie fundując złamanie nerwowe; Wytrzymywałaś dość długo tą całą szopkę. Przecież to nie życie.

Cytat

Powołał na świadków połowę swojej rodziny, więc będą teraz udowadniać, że to on jest ofiarą, że gdybym ja bardziej go wspierała i troszczyła się to nie doszło by do tego wszystkiego, czyli do zdrad. Będzie się bronił swoją chorobą, depresją , pisze, że ja w tym czasie myślałam tylko o sobie i swoich sprawach.

Strategia bez szans. To jakiÅ› geniusz.
Ale takie głupie zagrywki namieszać mogą, zwłaszcza, gdy świadkowie będą kłamać, czego się można spodziewać;
Tyle, że kłamać też trzeba umieć ;

Wszystko świadczy o tym, ze nie był Ci obojętny;
Nawet gdybyś wyrzucała go z domu z powodu depresji, nie wytłumaczy tym innych kobiet w waszym zwiazku;
Zwłaszcza, że nie był to incydent. Spróbuj udowodnić, ze u nich pomieszkiwał, że porzucał rodzinę, to ważne!;
Ktoś kto postanawia zamieszkać z inną osobą, jasno się określa i nie ma już wątpliwości, kto spowodował rozpad związku;

Swoją chorobą psychiczną też trudno mu będzie się zasłonić, chyba, że wymysli coś odbierającego zupełnie rozum i wzmagającego popęd Szeroki uśmiech
Niezłą terapię depresji sobie wymyślił;
Gdyby można było okłady z obcych piersi tłumaczyć depresją, co drugi facet co jakiś czas by miał depresje Szeroki uśmiech
Ja chyba też Z przymrużeniem oka

Cytat

To istny koszmar, nie spodziewałam się tego, co mogłam jeszcze zrobić? Może powinnam zamieszkać wspólnie z kochaną? Nie chciał się leczyć, przerwał branie leków podczas depresji, ja nie mogłam na siłę dorosłego faceta ciągnąć do lekarzy, bo to on musi chcieć.

Dokładnie to powiedz na rozprawie;

Cytat

Czy powołać syna na świadka, chciałam mu tego oszczędzić, ale on sam chce zeznawać.

Powołać, choć będzie, ze go nastawiłaś. On już jest w tym wszystkim. Będzie miał przynajmniej poczucie, że się liczy w walce o sprawiedliwość;
Ten depresant stracił Ciebie i straci syna; ale to ratunek dla Was;
Wygląda na to, że nie robisz tego w emocjach z powodu urażonej swojej dumy, a dlatego, że poprostu nie da się tak żyć;
Powodzenia Viera;
5448
<
#3 | Andzia76 dnia 23.12.2014 19:25
viera
Jeżeli syn chce zeznawać, pozwól mu na to. Pamiętam jakie to było dla ważne, jak byłam w podobnej sytuacji. Jak chciałam pomóc sądowi w wydaniu sprawiedliwego wyroku, choć miałam zaledwie 15 lat.
To jedno. Drugie to zadbać o swoje życie, o psychikę, by nie zwariować, by nie dać się wciągać w te wszystkie jego gierki biednego misia.
Wchodź tu do nas na czat, choć na chwilę oderwiesz się od tego bagna Uśmiech
10607
<
#4 | Advokat_D dnia 24.12.2014 23:19
viera gdyby twój pozew wnosił o nie orzekanie o winie to pewnie wszystko przebiegłoby spokojniej. Orzeczenie o winie to nie tyle sprawa honoru i prawdy co finansów, mąż po prostu uważa, że nie powinien płacić na byłą żonę - niech sama na siebie zarobi. Gwoli prawdy ja też uważam, że w dobie równouprawnienia każdy i każda zdolna do pracy może sama na siebie zarobić a nie liczyć na cudze pieniądze. Czym innym są alimenty na dzieci. Co do podziału majątku z tego co pamiętam, to trzeba zakładać osobną sprawę bo sąd który przeprowadza rozwód nie dzieli majątku małżonków. Jeśli się mylę to mnie poprawcie.

Yorik:
Kod źródłowy

okłady z obcych piersi tłumaczyć depresją
hmm... zaczynam czuć w sobie narastającą moc depresji... :cacy
11532
<
#5 | Andarh71 dnia 25.12.2014 13:20

Cytat

Orzeczenie o winie to nie tyle sprawa honoru i prawdy co finansów, mąż po prostu uważa, że nie powinien płacić na byłą żonę - niech sama na siebie zarobi. Gwoli prawdy ja też uważam, że w dobie równouprawnienia każdy i każda zdolna do pracy może sama na siebie zarobić a nie liczyć na cudze pieniądze.


oczywiście zgadzam się z tym, ale... weźmy pod uwagę, że ta kobieta był ponad 20 lat żoną pana wojskowego. On wyjeżdżał na misje i nie było to na miesiąc czy dwa. Kto wtedy dbał o wszystko, o dom i dziecko? Na pewno nie był to pan wojskowy. Kobieta, na której opierał się w większości przez ponad 20 lat kręgosłup rodziny nie miała najzwyczajniej w świecie czasu na zbytni rozwój kariery. Przecież ona ten wózek dźwigała sama.
Pan wikłał się wcześniej w romanse i być może w ten sposób odreagowywał swoje okresy depresyjne bądź wypalenia zawodowe.
Ona poświęciła mu ostatnie 3 lata kosztem siebie, własnego zdrowia i zdrowia dziecka (no skąd ja to znam) bo ma w sobie dużo empatii i nie chciała go zostawiać na tzw. "złe".
Uważam, że co jak co ale na alimenty to ona na pewno zasługuje.
Czasem nasze Państwo jest mądre i właśnie w takim przypadku dobrze,że chroni poszkodowane osoby przed niedostatkiem...
3739
<
#6 | Deleted_User dnia 25.12.2014 13:39
Masz szansę uwolnić się od tego człowieka, ale nie unikniesz strat, nie tylko tych materialnych, ale też i moralnych i egzystencjalnych oraz psychicznych- możesz je jedynie zminimalizować. Powinnaś zawalczyć o alimenty także dla siebie i absolutnie nie mieć żadnych wßpliwości odnośnie tego, by poprosić syna o zeznawanie w sądzie. To już duzy chłopak, wie doskonale co w trawie piszczy, więc poradzi sobie z syfem, jaki tatuś mu zafundował, a Wam razem, we dwójkę łatwiej będzie zawalczyć o Waszą przyszłość.
Dziwię się kobietom, które chcą takich facetów- mam na mysli te jego boczniaczki, ale cóż- "Ciężki jest kamień i sporo waży piasek, lecz rozdrażnienie z powodu głupca jest cięższe od obu"- przypowieści Salomona
5380
<
#7 | viera dnia 25.12.2014 19:46
Witam ponownie,
zgadzam sie z Andarh, wlasnie tak było, dosłownie tak ja piszesz, maz wyjeżdżał dwa razy po pol roku, ja dbalam o dom, pracowałam i zajmowała sie synem, jego nauką, pomagał mi sąsiadka, bo czasami do późna pracowałam, musiałam dbać przecież tez o swoją pracę, nie imprezowalam i nie puszczalam sie z nikim, wiernie czekalam na męża, martwilam sie o niego. Jak syn był mały tez przez rok byłam sama, bo wojsko dało mu prace na drugim końcu Polski. A teraz on myśli, ze oddam mu pol mieszkania, które dostała z mojej firmy i wykupilismy za grosze dzięki moim znizkom za przepracowane lata pracy. Gdzie w tym wszystkim jest syn. Ten człowiek powinien honorowo oddać mi i synowi mieszkanie i spadać do kochanki. I tak przecież odchodząc z wojska za parę lat dostanie odprawę i pieniadze na ładne mieszkanie, wiec nie będzie takim biednym pokrzywdzonym misiem, wojsko go zabezpieczy, ale jeszcze nie teraz gdy sie rozwodzimy, inna Pani skorzysta z tych przywilejow.

Mono ,Twoje wpisy pomagały mi dużo, bo choć dopiero teraz sie tu ujawnilam to nie znaczy, że tu nie zagladalam, jestem tu i czytuje Wasze rady od 3 lat dlatego podjęłam takie, a nie inne decyzje, piszcie do mnie, bo to dodaje mi siły i mogę przygotować sie na wszystko

Syn chce zeznawać i będzie, bo on jest najbardziej wiarygodnym świadkiem, a ja mam nadzieje, że nie poddam sie i nie wycofał orzeczenia,
mam teraz straszny metlik w glowie

Komentarz doklejony:
Dodam jeszcze, że ten gość bardzo zniszczyl moje poczucie wartości, upokarzal mnie latami, manipulowal, oklamywal, podsumowując to typowy psychofag, wiem co pisze, bo książkę pt. Moje dwie glowy wałkowalam ponad rok
no cóż, czeka mnie wiele pracy nad sobą i synem
3739
<
#8 | Deleted_User dnia 25.12.2014 22:57
bo choć dopiero teraz sie tu ujawnilam to nie znaczy, że tu nie zagladalam, jestem tu i czytuje Wasze rady od 3 lat dlatego podjęłam takie, a nie inne decyzje, piszcie do mnie, bo to dodaje mi siły i mogę przygotować sie na wszystko

Tak, to prawda. Faktycznie łatwo jest wyczuć, że Ciebie raczej nie trzeba uświadamiać odnośnie tego, z jakiego rodzaju człowiekiem masz do czynienia. Od razu widać, że etap rozpoznania masz już za sobą i że podjęłaś konkretną decyzję.
Napisałaś, że na ten moment masz mocno zaburzone poczucie własnej wartości, niską samoocenę- wierzę, że nie myślisz o sobie, jak najlepiej i nie wierzysz w swoją atrakcyjność, że może uważasz siebie za gorszy gatunek kobiety- wiesz tego typu mysli, które ma każda z nas, gdy dowiaduje się o zdradach, ale uwierz mi, że gdy rozwód już się dokona , to może się okazać, że Ty dość szybko pozbierasz się po tym wszystkim.
Bardzo długo bowiem dojrzewałaś do swojej decyzji, masz sporo wiedzy w temacie, a teraz dręczy Cię głównie ta upiorna końcówka, bo nie wiesz, jak skończy się to wszystko.
Żyjesz więc w napięciu związanym z oczekiwaniem na nieznane.
Ja nie sądzę, byś Ty potem żałowała straty tego cudownego faceta- jedyne czego będziesz żałowała, to straty czasu na takiego, masy zdrowia i nerwów, jednak i to jakoś sobie wytłumaczysz, bo faktem jest, że masz syna z tego małżeństwa, a to wartość nadrzędna, więc mozna powiedzieć, że nie zmarnowałaś życia tak już całkowicie. Ty też tak do tego podejdziesz.
O co mi więc chodzi?
Otóż, ja zmierzam do tego, że dość szybko poradzisz sobie z ogarnięciem się po rozwodzie. Teraz wydaje Ci się to takie arcy trudne, bo nie wiesz, jak skończą się sprawy bytowe.
Piszesz o honorze tego faceta i że z tego powodu powinno wynikać że itd.- wiem, że i Ty teraz się smiejesz, tak jak ja, bo o jakim tu honorze w przypadku takiego człowieka mówić. Daj spokój. O takich wartościach należy po prostu zapomnieć.
Nie powinnaś mieć mętliku w głowie odnośnie swoich zamiarów w sądzie, bo ulegasz teraz strachowi, a strach zazwyczaj ma wielkie oczy. Ty od lat żyłaś, jak zając pod miedzą i przyzwyczaiłaś się do tego, że w każdej chwili możesz oberwać za niesubordynację dlatego bacznie rozglądasz się na boki.
Popracuj więc na tym, bo strach nigdy nie jest dobrym doradcą i może doprowadzić Cię do tego, że czegoś zaniechasz, że machniesz na coś ręką dla swiętego spokoju i przez to stracisz coś, czego normalnie wcale nie musiałabyś tracić. Potem jakis czas PO, będziesz żałowała swojej niepewności- nie warto. Musisz sobie powiedzieć, że walczysz o swój kawałek podłogi na tym świecie dla siebie i dla swojego syna, i to powinno zwyciężyć nad strachem.
Musisz kawałek po kawałku osiągnąć swój cel, a gdy spotkasz przeszkodę na swej drodze, to nie poddawaj się, tylko walcz, chodź gdzie się tylko da, nie wstydź się pukać do różnych drzwi, nie unoś się fałszywie rozumianym honorem- walcz po prostu o swoje i nie pozwol, by Twój syn stracił na rzecz jakiejś boczniaczki choćby i na centymetr.
Nie licz na to, że ten chłop zabezpieczy Was oboje, bo będzie się poczuwał albo cóś w tym stylu- będziesz miała tylko to, co uda Ci się wyrwać.
Nie radzę Ci też awanturować się z tym człowiekiem, latać z "sierkierką", grozić mu albo szantażować- wprost przeciwnie- rozmwaij z nim w miarę spokojnie, ale i spokojnie realizuj punkt po punkcie z tego, co sobie postanowiłaś.
Przemawiaj do tego człowieka spokojnym ale stanowczym głosem, nie obrażaj go, nie prowokuj- i tak nie dogadasz się z nim ani po prośbie, ani po groźbie- rób po prostu swoje i niczego się nie bój.
I pamiętaj- strach ma wielkie oczy, a Ty jesteś matką, która walczy o dobro swojego dziecka. Będzie dobrze- zobaczysz.
5380
<
#9 | viera dnia 31.12.2014 13:05
Tak, uleglam strachowi i boję sie, bo niewiem jak to wszystko sie skończy.Wiem, że dużo będzie mnie to jeszcze kosztowało psychicznie, emocjonalnie i materialnie również.Chciałam dogadać sie z mężem po dobroci, ale po prostu się nie da, do niego nic nie dociera, zadne argumenty, nie ma w nim empatii i poczucia winy, krzywdzi nie tylko mnie, ale i syna. Zakochał sie w innej i zwariowal. Robi debety, nie placi czynszu za nasze wspólne mieszkanie, w którym obecnie mieszka, wydaje więcej niż zarabia, głównie na kochankę i wyjazdy do niej. Kiedyś jak tylko zauważyłam, że kroi się kolejny romans rozmawialam z nią, nie walczylam o niego, od razu wyrzucilam z domu to ona miała szansę poznać mój punkt widzenia i obraz swojego kochanka z innej strony. Dziwie się jej, on tak ją rozkochal, ze uwierzyła we wszystkie głupoty, które jej wciskal i nadal to robi. Ale wiem, ze ona byla i nadal jest slaba, rozwodzila sie, więc była latwym lupem dla niego. Kłamstwami i manipulacją zdobywał juz kolejną kobietę, bo chyba nie miał nic innego do zaoferowania. To czego dowiedziałam się od niej o sobie to aż włos mi się jeżyl na glowie. Wtedy właśnie doznalam ostatecznego olśnienia z kim żyłam 20 lat i kogo tak naprawdę kochalam.
Oj, będzie jeszcze ciężko, bo mój mąż ma zaburzenie osobowości borderline, stwierdzone przez lekarzy, jak miał depresję to wtedy to zdiagnozowali. Myślę, że będzie to wykorzystywał w Sądzie.
3739
<
#10 | Deleted_User dnia 31.12.2014 13:33
Już to kiedyś wklejałam (zaczerpnięte z forum niebieskiej linii na temat przemocy w rodzinie) dla potrzeb innego wątku, ale teraz pozwolę sobie zrobić to ra jeszcze.

Prawdy .. o nas. Czesto mysle, ze gdyby nie doswiadczenie z zaburzencem nie poznalabym siebie, swoich defektow , swoich charakterologicznych sklonnosci do wiklania sie w uklady zaburzone., ze w tym wszystkim jest ogrom szczecia w nieszczesciu.bo wyszlysmy z tego inne, dojrzalsze swiadome pulapek ktore sa w nas samych.

.
\ Ponizej kilka wybranych feagmentow które kazda z nas powinna przeczytac i poznac i zapamietać.

Tam, gdzie pojawia się lęk przed stratą - nie można stawiać granic. Ten, komu bardziej zależy przestaje mieć moc stawiania granic i warunków. Boisz się, że jeżeli przestaniesz akceptować, przestaniesz wspierać, dawać za darmo - ktoś odejdzie. A lęk przed stratą jest powodem rozpadu wielu wspaniałych relacji. W związku stery trzyma ZAWSZE ten, komu mniej zależy. Jeżeli ster trafi w ręce zaburzonej partnerki/partnera - jest koniec lotu."
"

"Przecież wiesz, jak jest bord zbudowany. Deklaratywnie ****sko potrzebuje bezwarunkowej, matczynej/ojcowskiej miłości, oddania i poświęcenia bezgranicznego. Ale im bardziej udowadniasz mu swoje oddanie i pokazujesz poświęcenie - on tym bardziej się Tobą brzydzi. Wysysa z Ciebie całą miłość i zostawia. Uznaje to za Twoją słabość, bo dajesz mu więcej, niż na to zasługuje. Nie musi się starać.

Mi się wydaje, że jest tak: bord jest ukierunkowany na zdobywanie atencji, współczucia, jest sępem miłości - bo całe dzieciństwo spędził bezpardonowo walcząc o to, co mu się z nadania jako kochanemu dzieciakowi należało. Każdy, kto spróbuje iść tym tropem, "uratować", wypełnić te prastare deficyty przejebie z kretesem. Dopóki bord będzie się musiał starać o to wszystko, o co niesprawiedliwie i niesłusznie musiał się starać za dziecka - bord będzie się starał. Bo to staranie ma zakodowane w podświadomości. Ma zakodowane coś, z czym mu ****sko niewygodnie, ale czego nie może się pozbyć - że na czyjąś miłość trzeba zasłużyć. I chociaż nie wiem jak by chciał sobie udowodnić, że jest inaczej - szczerze wierzy tylko w ten smutny scenariusz.

Jeżeli bord dostanie, zdobędzie - pójdzie się starać gdzie indziej. Pójdzie realizować swój smutny, dziecinny schemat do kogo innego. Pójdzie grać w swoją grę z kimś innym.
Wiesz, NIC tak nie boli jak obojętność. NIC. Chłód, dystans, zobojętnienie. To dla mnie nawet nie zaprzeczenie miłości, to coś co ją absolutnie wyklucza. Nie ma mowy o miłości, o jakimkolwiek uczuciu, kiedy mam kogoś gdzieś, kiedy go nie zauważam, kiedy jest mi obojętny. Kolosalna większość ludzi, z którymi mam styczność, znajduje się w mojej świadomości w tej bezpiecznej strefie. Bo wiem, że gdy pozwolę na to, by ktoś przekroczył tę niewidzialną linię, to cholernie trudno będzie mi go z niej potem wykopać, stracę wiele sił i sporo samej siebie, swoich zasobów."
.
to teraz sobie wyobraź, że on trzyma WSZYSTKICH w bezpiecznej strefie. Dosłownie wszystkich, łącznie z najbliższą rodziną. Ze WSZYSTKIMI ma powierzchowny kontakt. Owszem, ma sporo znajomych, ale takich do pogadania o filmie albo ubraniach."

Odzyskałaś wzrok. Cenę, którą musiałaś zapłacić za obdarzenie kogoś naturalnym, pięknym, czystym uczuciem - znamy wszystkie. Też ją płacimy albo już zapłaciłyśmy.
A gdyby nawet wrócił na terapię, to co ? Wybaczysz, zapomnisz ? Nie da się. Jesteśmy tylko ludźmi. Wciąż nie wymyślili piguł na totalny reset pamięci i nawet jeśli zdecydowałabyś spróbować raz jeszcze (w imię dobrych czasów, które razem przeżyliście) robak zwątpienia i poczucia beznadziei już w Tobie zostanie. Brak zaufania już w Tobie zostanie. I będzie Cię toczył codziennie.Bo nie da się NIE PAMIĘTAĆ.
Wiesz, co ja sobie pewnego dnia uświadomiłam ?
Że za pięć miesięcy, rok, dwa czy trzy BĘDZIE TAK SAMO JAK DZIŚ.

Będę w tym samym punkcie "związku".
Nic siÄ™ nie zmieni.
Och, świetnie to wiem: nic nawet nie drgnie.

A KIEDY TO WRESZCIE DO NAS DOTRZE _ NASTEPUJE MOMENT PODJECIA DECYZJI

Jeszcze jedno: każdy z nas ma indywidualnie ustawiony próg bólu, granicę tego, ile potrafi znieść. Ja, w imię miłości, wybaczania, rozumienia i czego tam jeszcze, zniosłam tyle upokorzeń, że w końcu zaczęłam sobą pogardzać. Pogardzać za to, na ile się zgodziłam, jakie rzeczy próbowałam zapomnieć i wybaczyć, że w momencie, w którym trzeba było odejść, nie odeszłam, ale dawałam kolejne szanse i łykałam kolejne obietnice (w które, nota bene, przestałam wierzyć, wiedziałam, że zostaną złamane).
To było jak cykliczny gwałt dokonywany na samej sobie. Nieoczekiwanie wracało w snach, w koszmarach. Pamięć nie chciała się zresetować, podświadomość żyła sobie hiperaktywnie, a ja zaczęłam wydatkować nieprawdopodobne zasoby energii na obronę integralności własnej psychiki

bord cierpi świadomy tego, że krzywdzi -
> kocha zawsze ze strachem, że go ograją i rozpieprza wszystko - sobie też"

Właśnie, "ograją". Dlatego - rozpieprzyć w najpiękniejszym momencie, żeby nie było gorzej. Zamrozić chwilę, dalszy ciąg dopisać w głowie. Kochać zrywami, chwilami. Bordowi się wydaje, że każda miłość wygląda tak jak jego - niestabilnie, skrajnie, histerycznie. Że czyjaś miłość - tak jak jego - to zlepek największych emocji na świecie. Że te emocje, dobre i złe, najpiękniejsze i najbrzydsze, stanowią o sensie i trwaniu miłości. Jeżeli zelżeją - będzie po wszystkim, nic już nie zostanie. Dlatego walczyć, ranić i głaskać, wybaczać i prosić o wybaczenie, przeżywać niepewność, huśtać łódką.
Nie dość, że w głowie karuzela - przypuszczenie, a w zasadzie pewność, że druga strona przeżywa tak samo. Te same stany niepewności, wątpliwości, tak samo na przemian kocha i nienawidzi.

Bord trzyma się na wodzy, trzyma innych, w tym "ukochaną" osobę na bezpieczny dystans, bo kiedy dopuści zbyt blisko - można borda łatwiej i mocniej/głębiej zranić. Nie przychodzi im do głowy, że nie wszyscy na tym świecie chcą ranić. Też miałem takie same, identyczne wręcz obawy - kiedy byłem duuuuużo młodszy... Ale ostatcznie zrozumiałem bezsens takiej postawy, nie będę z góry skazywał się na miałkość i płytkość w niby-związku. I to jest chyba zasadnicza róznica pomiędzy bordem, a normalsem - paniczny strach przed bliskością, przed całkowitym oddaniem się drugiej osobie. Bo skrzywdzi mnie, prędzej czy później... A normals w **** ma to, czy go ktoś skrzywdzi! Pewnie że tez go zaboli, ale poboli i przestanie, a można przecież wygrać Miłość (duże M). Suma summarum - "gra" nader warta świeczki
Dziś dumałam, i doszłam do wniosku, że lekarz/terapeuta jest dla bpd idealnym obiektem uczuć i idealizowania... Bo

-jest niemal z definicji niedostępny, nieosiągalny (jeśli istnieje relacja lekarz-pacjent)
-równocześnie jest tak blisko jak nikt: wie o Tobie tyle co nikt, zwierzasz mu się, zna Twoje troski, lęki, obsesje, słabości
-w pełni Cię akceptuje
- nie chce Cię zmieniać, by było mu z Tobą lepiej, czy dla dobra związku
- chce Ci pomóc, chce byś była zdrowa, to jest jedynym celem
- nie może Cię skrzywdzić, brutalnie odrzucić, chamsko skrytykować
- On Cię ROZUMIE (jeśli jest dobry Razz) !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
- nie wolno mu Cię tknąć ani okazywać względów, co może stanowić cholerne wyzwanie (dla mnie stanowiłoby)
- nie wyśmieje Cię, nie zrobisz z siebie nawet idiotki próbując go chwilami oczarować, bo Cię zna (Twoją psychikę, zaburzenia) i go to nie zaskoczy
- mimo to możesz sobie wyobrażać, że on pragnie Twojej bliskości równie silnie jak Ty jego, i to, znając nas, nie musi być jedynie wyobrażeniem
-on MA OBOWIĄZEK Cię wysłuchać, być, gdy go potrzebujesz
- jest wysoce przewidywalny (wizyta, jej przebieg, termin, jego podejście do Ciebie - żadnych złych dni czy humorów)
- nie da się wyprowadzić z równowagi Smile choćby nie wiadomo co (chyba, że jest kiepski)
- raczej nie zdołasz go zranić (chyba, że on jest słaby, a Ty dobra)
- nie jest od Ciebie zależny i nie stanie się nagle (jesteś bezpieczna)
- wyobraźnia ma pole do popisu
- to zazwyczaj bardzo inteligentni (mówię o psychiatrii i psychologii), empatyczni, głębocy mężczyźni
- nie ma wobec Ciebie oczekiwań, niczego się nie spodziewa, po prostu chce Ci pomóc i cieszy się gdy to następuje
- nie osÄ…dza CiÄ™
- nie musisz się go bać
- możesz mu zaufać naprawdę, jak nikomu (nie wykorzysta Twoich słabości ani informacji o Tobie)
- możesz być sobą (a nawet chyba powinnaś)
- tak jak pisałaś, są twarde reguły, zasady, granice, jest wreszcie jakiś porządek, jakaś tama..
- Ty także nie możesz mieć wobec niego dużych oczekiwań (nie mówię o skutkach terapii tylko o relacji z nim), więc... pewnie ich nie masz
- jest niedostępny, bo nie może być, więc nie masz do niego o to żadnego żalu

Kurczę no.. To tak z kopyta, jakby pomyśleć dłużej, to znalazłoby się dużo więcej argumentów...

O!
- nie jest zazdrosny o innych, jesteÅ› wolna !!
- nie obarcza Cię swoimi problemami, troskami, kompleksami (choć pewnie bardzo byś chciała), jest ideałem bez wad (bo jak tu je poznać?)
- nie odejdzie, nie opuści, jeśli tylko Ty tego nie zechcesz

--
inni boją się śmierci ja boję się żyć

Chodzi o to, o co zwykle - o strach. Osoba zaburzona ma misternie przez lata zbudowany system zabezpieczeń i wypracowany w pocie czoła model funkcjonowania wśród ludzi. Taki, który kosztuje go jak najmniej bólu. Im wszystkim - i dda, i bpd i innym - koszmarnie trudno funkcjonować wśród ludzi, w ekstremalnych przypadkach każda jedna **** sytuacja rośnie do rangi misji kosmicznej, nawet zakup biletu w kiosku. Wiem, bo kiedyś otworzyła się przede mną taka osoba i się przeraziłem, serio. Po zwykłym dniu, najzwyklejszym, bez żadnych problemów ani wyzwań, fizycznie padała na twarz ze zmęczenia, bo od rana w masce, od rana z kontrolą pod rękę, od rana do wieczora zgadywała, jak powinna się zachować w każdej jednej sytuacji, co

odpowiedzieć, co powiedzieć, co o niej myśli ta osoba, a co inna. czy już ją nienawidzą, czy zaraz znienawidzą, czy widać po niej, że ma w środku to, co ma, czy nie widać. A wiesz, ta osoba wśród ludzi uchodzi za super spontaniczną, "normalną" do bólu, wesołą i atrakcyjną. Jest jedno ale - sama nie wie, kim jest. Bez "udawania", wcielania się w sztuczny sposób w role fizycznie znika.

"ten lek przed bliskoscia kaze mu niszczyc testowac prowokowac az do wykonczeni
> a partnera."

testuje, bo nigdy nie ma dość dowodów ani dostatecznie silnego dowodu, że może zaufać. Testuje w nadziei, że któryś kolejny test przyniesie mu pewność, gwarancję, że może sobie pozwolić na zdjęcie zbroi i nie dostanie w****. Testuje, bo nie wierzy, że za każdym razem ten sam test przyniesie identyczny wynik i nie uwierzy nigdy. Testuje, a im bardziej test przynosi wynik na korzyść partnera - tym silniejsza jest reakcja "oooo nie, chcesz mnie oszukać i zabić! Okej, prawie ci się udało!". I przychodzi z kontrą, zapina zbroję, żeby szybciej oszukać i zabić. Bywa podły i niszczycielski, udaje, że mu nie zależy - bo ten, komu mniej zależy, kto jest bardziej zimny, kto nie potrzebuje - w życiu wygrywa. Ten, komu bardziej zależy kieruje związkiem, w odczuciu borda przejmuje władzę nad jego życiem. Dla borda utrata kontroli, świadomość tego, że ktoś nim kieruje, że jest od kogoś zależny - to koszmar życia. Ten, kto silniejszy - kontroluje, ten, kto słabszy - jest na łasce kontrolującego, bezbronny.Dlatego bord, chociaż słaby jak osikowy listek, zrobi wszystko, żeby Ci udowodnić, że to TY jesteś ta słabsza. Dla borda kochać = być słabym = wystawić się na pogardę i zniszczenie. Oddać swój los kompletnie w czyjeś ręce. Dać się ośmieszyć, skompromitować, dać sobie zabrać "ja" i dać się wchłonąć -> utracić siebie. Bord się odbija w swojej relacji jak w lustrze, zresztą każda relacja jest odbiciem partnerów. Nawet kiedy bord widzi swoje piękno - zwyczajnie w nie nie wierzy. Traktuje to odbicie jako pułapkę, oszustwo i mistyfikację, dobre słowo - jak pochlebstwo, które ma jeden cel: omamić go i zniszczyć. Cierpi z niewiary, jak widzi swoje piękno, cierpi z cierpienia jak widzi swoje krzywdzące oblicze. Wciąż nie widzi jednego i stałego, tego samego siebie - wciąż na przemian dwie różne osoby. I do końca nie wie, która z nich to on sam. A może żadna?

Bord, podobnie jak dda - WIE, że znowu schrzani, on nie myśli, on to zwyczajnie wie. I nie widzi, że to samospełniająca się przepowiednia. Terapia zaburzonych - rzecz ultratrudna. Dlatego może, że to, co trzeba wyleczyć to koszmarny lęk przed odsłonięciem się i tym, że ktoś zobaczy słabość. A tak się składa, że samo zaczęcie terapii, sama pierwsza wizyta u psychologa to deklaracja "jestem słaby, nie radzę sobie, boję się - pomocy". Czyli trzeba przezwyciężyć lęk na samym początku drogi ku lepszemu, a to przecież ten sam lęk, którego wykorzenienie z dna duszy zajmuje potem lata, a czasami nigdy nie wychodzi.

Kontrola to podstawowy problem borda w związku. W walce o kontrolę bord przesuwa granice. W nieskończoność powiększa swoje terytorium i strefę komfortu kosztem strefy komfortu partnera. Jeżeli się nie udaje otwarcie i bezczelnie, bo jest opór i przykre konsekwencje - niezauważalnie przesuwa i podstępnie. Podświadomie sprawdza czujność.

Jakby karmił się drobnymi zwycięstwami w tej walce o strefę komfortu/niepodlełość. Te potyczki i zwycięstwa są niezbędne do przetrwania relacji. Kolejne dowody na to, że jednak wszystko od borda zależy, że jest na górze. Nieprzerwane pasmo testów, których wynik jest zawsze negatywny Smile Jeżeli bord nie ma kontroli - źle, jeżeli ma kontrolę - fatalnie.

Bord CHYBA podświadomie bardzo chce, żeby partner złamał ten schemat. Chciałby bord zależeć i się tego nie bać. Chciałby, żeby ktoś wziął tę odpowiedzialność, której sam nie umie wziąć - ale nie może do tego dopuścić, oddać tej odpowiedzialności, której i tak nie ma, bo strach. Bo jeżeli da trochę kontrolować - ryzyko, że odda całą kontrolę. Jeżeli odda trochę odpowiedzialności - takjakby oddał się całego w czyjeś władanie. Jest wściekły na partnera, że partner nie umie do tego doprowadzić, przejąć tej kontroli i odpowiedzialności. Że nie umie go przechytrzyć, jego podświadomości Smile A jak ma partner wygrać?

Nie stawia partner granic, zbywa milczeniem jazdy - źle, bo "sobie daje" -> utrata szacunku.

Próbuje nawiązać spokojną dyskusję, próbuje pokazać granice - źle, bo "dlaczego ma być tak, jak TY chcesz!?"

Wchodzi w kłótnię - źle, bo "jest za słaby daje, się wciągnąć..." albo "jest agresywny!" albo co jeszcze chcesz.

Przecież wiesz, że bord MUSI sobie udowadniać, że nie należy i nie zależy i często każdą, każdziutką sytuację do tego sprowadzi. Ale nawet, jeżeli zapewni się maks niezależności i niepodległości - to nie działa, bo bord realizuje się w walce i w nadmiernych emocjach, które z tej walki wynikają. Pewnie bardzo chce z tego zrezygnować, ale nie umie, tak jest i basta.
"Jak to, zachowuje spokój - więc mu nie zależy! Jak to - nie **** się, więc olewa!"
"Nie pozwala mi? Hahahaha, niech się pałuje, może sobie pozwalać albo nie!!! O, pozwala mi? Jak to? No dobra, ale na TO to już na pewno nie pozwoli!"

"> mamy parę - sfrustrowany/poświęcający się normals i sfrustrowany/rozdeptany bo
> rd "

a nie odwrotnie? Sfrustrowany, rozdeptany normals i sfrustrowany, poświęcający się bord? Bord rozdeptany to taki, któremu z wielką przykrością i jeszcze większym bólem przyszło się pogodzić z tym, że żeby mieć coś najcenniejszego - trzeba coś dać? Cokolwiek?

Czasami bywa: "on tak dużo przy mnie zniósł... chyba nikt inny by tyle nie wytrzymał, z nim sobie będę".

Znam takie przypadki, po "przetestowaniu" kilku partnerów, po kilku pełnych burz i namiętności związkach bord/dda wraca do tego, który wytrzymał najwięcej, który kocha najmocniej - nie do tego, KTÓREGO kocha najmocniej. Nie wiem, może dochodzi do wniosku, że może albo mieć czyjąś miłość, albo żadnej?
znasz swoje granice?

wracaj się do nich może czasem - fajne są/były?
bord łamie granice - tak musi Smile więc nie przesuwaj ich - nie utrudniaj bordowi Smile

uśmiechasz się? załapałaś?
wiem wiem wiem - trudne

Jeszcze coś Ci za moment wkleję, tylko muszę to znaleźć.
Dobrze, że pozbędziesz się tego człowieka ze swojego życia- trochę żal jego kochanki.

Komentarz doklejony:
Osoby borderline odrzucają fakt, że najbardziej twórcze jest to, co pojawia się między nimi a innymi ludźmi. Relacje są dla nich źródłem lęku - z psychoterapeutką Danutą Golec rozmawia Grzegorz Sroczyński
"Byłem kiedyś z dziewczyną, która miała osobowość borderline. Nie życzę tego nawet wrogom". "Borderów powinno się jakoś oznaczać, żeby normalni ludzie ich omijali" - to cytaty z internetu. O co właściwie chodzi?

Moda. Kiedyś popularne było określenie "neurotyk" i każdą trudną osobę tak opisywano w towarzyskich pogawędkach. Teraz mamy modę na osobowość borderline. Od pewnego terapeuty usłyszałam żart: "Jak diagnozujemy pacjenta borderline? Jeśli po jego wyjściu mamy ochotę wbić zęby w futrynę".

Prawda?

To, czy terapeuta ma ochotę wbić zęby w futrynę, zależy przede wszystkim od jego odporności. Zdarza się - zwłaszcza początkującym - wrzucanie do worka "borderline" każdego pacjenta, który budzi uczucie bezradności i któremu trudno pomóc.

Osoby borderline to rzeczywiście przypadki ekstremalnie trudne. Niewiele w tej konstrukcji jest miejsca na leczenie. Coś taką osobę blokuje, jakaś jej część jest skierowana przeciwko rozumieniu własnych emocji.

Podręcznikowa definicja mówi, że borderline to osobowość lokująca się na pograniczu nerwicy i psychozy. Nie wpada w psychozę, zachowuje kontakt z rzeczywistością. Ale jej nie rozumie.

A gdyby miała pani kogoś takiego opisać?

Wybrałabym Alex z filmu "Fatalne zauroczenie", którą świetnie zagrała Glenn Close. Poznaje na przyjęciu nowojorskiego prawnika Dana (Michael Douglas), potem przypadkowo zderzają się na ulicy w deszczu, idą na kolację, widać wzajemną fascynację. Uwodzą się, wygląda to jak gra dwojga dorosłych ludzi. Alex pyta Dana: "Czy jesteś dyskretny? Bo ja jestem bardzo dyskretna". Wie, że on ma żonę i dziecko, daje mu sygnał do niezobowiązującego romansu. Potem jest fantastyczny seks i inne atrakcje, idą tańczyć salsę do jakiegoś klubu, świetnie się rozumieją, lubią te same opery. Na drugi dzień Alex dzwoni do Dana i już coś dziwnego słychać w jej głosie: "Nie podoba mi się, że tak nagle znikasz. Natychmiast przyjedź". "Nie mogę". W końcu jednak przyjeżdża, znowu spędzają świetnie czas, biegają razem po Central Parku, kochają się w windzie, gotują wspólnie kolację. Kiedy jednak Dan zbiera się do domu, ona wpada w panikę: "Nie możesz mnie opuścić! Zostań!". Trzęsie się, krzyczy, drze na nim koszulę, zamyka się w łazience. Po chwili wychodzi uspokojona: "Przepraszam, pogódźmy się". Wyciąga do niego ręce, ale one krwawią, bo próbowała podciąć sobie żyły.

Co jej się właściwie stało?

Po dwóch wspólnych wieczorach już go do siebie przyłączyła. Podstawowy problem osób borderline ujawnia się w relacjach z ludźmi. Zmagają się ze sprzecznymi lękami - przed całkowitym pochłonięciem przez drugą osobę i przed całkowitym odrzuceniem. Wszyscy to przeżywamy, ale znajdujemy jakiś optymalny dystans w relacjach. Tak jak z ustawianiem ostrości przed zrobieniem zdjęcia - tak jest trochę za blisko, tak trochę za daleko, a teraz jest dobrze. Osoba o strukturze borderline tego nie umie i rzuca się po ekstremach. Gdy się do kogoś zbliży, to chce się z nim złączyć, zlać. Wtedy budzi się potworny lęk przed pochłonięciem, więc się oddala. A gdy już się wycofa - lub druga osoba się oddali - to czuje się porzucona, w czarnej dziurze samotności. U Alex nie widać tego lęku przed pochłonięciem, bo widzimy ją tylko w pierwszej fazie - to Dan próbuje uciekać - ale nietrudno zgadnąć, co by się działo, gdyby scenarzysta zaplanował ich wspólne życie.

Podobne emocje targają dwuletnim dzieckiem - chce być blisko mamy, ale jednocześnie pragnie wolności, bo właśnie nauczyło się chodzić. Kiedy dziecko ogarniają te dwa pragnienia równocześnie, rzuca się na ziemię i ma atak złości.

Alex nie traktuje wyjścia kochanka jako przerwy w romansie, tylko jako straszliwe i niesprawiedliwe porzucenie. Bo sama tak funkcjonuje. W fazie zlania nie doświadcza tego, że on jest odrębny. Osoba psychotyczna może uważać: "Ty jesteś moją ręką". Osoba borderline tak nie myśli, bo zachowuje kontakt z rzeczywistością, ale w swoim świecie wewnętrznym nie czuje odrębności.

Alex parÄ™ dni później przychodzi do biura Dana: rSorry, nie wiem, co mi siÄ™ staÅ‚o, na zgodÄ™ kupiÅ‚am dwa bilety na » Madame Butterfly «r1;. Dan nie chce iść, bo już siÄ™ jej po prostu boi. Alex reaguje spokojnie: rNo trudno, rozumiem ciÄ™, może siÄ™ kiedyÅ› jeszcze spotkamyr1;. Niby wszystko sobie wyjaÅ›nili, ale za chwilÄ™ nastÄ™puje eskalacja. Alex zaczyna Dana nachodzić, porywa mu dziecko, próbuje zabić żonÄ™.

Pamiętam. Regularna wariatka i tyle.

Nie. Ona zachowuje kontakt z rzeczywistością tak jak pan czy ja. Wszyscy mamy w sobie wszystko. Aspekty psychotyczne, neurotyczne i mechanizmy borderline. Na przykład czasem jesteśmy tak podejrzliwi, że to wygląda prawie jak psychoza. Problem pojawia się, gdy ktoś ma konstrukcję usztywnioną i korzysta głównie z jednego mechanizmu. Taka osoba ani nie jest chora, ani zdrowa. Żyje na granicy.

Borderline oscyluje między idealizacją i dewaluacją drugiej osoby. Stąd te opowieści terapeutów o wbijaniu zębów w futrynę. Jednego dnia pacjent chce zamieszkać w gabinecie, przykleić się. "Pani jest najlepszą terapeutką w całej Warszawie, nikt nie potrafi mnie tak zrozumieć". Następną sesję zaczyna od stwierdzenia: "Pani jest beznadziejna, zrywam tę idiotyczną terapię". Trwa to naprzemiennie przez wiele miesięcy. Właściwie nie wiesz, kto przyjedzie na następną sesję. Te osoby często same nie wiedzą, kto się z nich wyłoni. "Wieczorem próbuję zgadnąć, kto rano wstanie z mojego własnego łóżka" - mówi taka osoba.

Nie wiedzÄ…, kim sÄ…?

Żyją na ziemi niczyjej. Różne fragmenty ich osobowości są trzymane w oddzielnych szufladach wysuwanych dość przypadkowo. Osoba borderline może mieć kilka różnych obrazów siebie - jednego dnia jest homoseksualna, drugiego heteroseksualna. Jednego dnia wierzy w Chrystusa, drugiego w Mahometa, a trzeciego w Sai Babę. Ale nie chodzi tutaj o neurotyczną zmienność, którą każdy czasem w sobie znajdzie, tylko o stan permanentny.

Kiedyś w psychoanalizie przyjmowano, że część neurotyczna jest najbardziej destrukcyjnym obszarem naszej osobowości. Teraz właściwie uważa się, że jest to część w miarę zdrowa. Pacjent neurotyk powie: "Mam problem ze sobą". Czuje, że coś złego dzieje się na jego własnym terenie, swoje konflikty przeżywa wewnętrznie. Osoba borderline przychodzi i mówi: "Mam problem z matką, to ona jest winna", "Moja żona jest straszna, proszę coś zrobić", "Świat jest okropny".
a jestem dobry, a świat jest zły?

Często, ale to też może oscylować. Świat jest naprzemiennie idealizowany i dewaluowany, dzielony na dobry i zły. Podstawą funkcjonowania takich osób jest mechanizm rozszczepienia.

Co to jest rozszczepienie?

Pierwotny mechanizm obronny, który znamy wszyscy. Niemowlak od początku życia przeżywa frustracje: czasem czuje głód, bywa mu zimno, miewa kolki. Nie potrafi frustracji "przetrawić", bo jego psychika jest jeszcze niedojrzała, więc radzi sobie tak, że rozszczepia obraz matki na "matkę dobrą" i "matkę złą". Głód albo kolka oznaczają, że zjawiła się jakaś "zła mama", która to powoduje. Z kolei "mama dobra" odpowiada tylko za dobre doznania. Z czasem dziecko rozpoznaje, że to jedna osoba. Robi wtedy ogromny krok rozwojowy, łączą się dwa obrazy świata - bo matka to cały świat na tym etapie - spotykają się uczucia, które były wcześniej rozszczepiane, czyli przeżywane osobno, miłość do "dobrej mamy" i nienawiść do "złej". Z tej alchemii powstają bardziej złożone emocje, np. troska, współczucie. Obraz świata staje się wielowymiarowy.

A osoba borderline wciąż rozszczepia?

Te osoby żyją w świecie jak z westernu. Proste emocje. Bohater zły, bohater dobry. Często obsadzają osoby wokół siebie w westernowych rolach: jedną jako idealną, drugą jako złą, całkowicie zdewaluowaną. Potrafią doprowadzić do tego, że ci ludzie kłócą się między sobą.

Osoba neurotyczna będzie przeżywać konflikty we własnej głowie, gryźć się tym, może mieć objawy somatyczne, kołatanie serca, napady lęku. A osoba borderline sięgnie po mechanizmy projekcji i identyfikacji projekcyjnej - wyrzuci trudne emocje na zewnątrz, umieści w jakimś "złym obiekcie", obsadzi teatrzyk i niech inni się kłócą. Rozegra swój konflikt wewnętrzny w świecie zewnętrznym.

Też bym tak chciał

Wszyscy czasem korzystamy z tych mechanizmów. Tyle że osoba borderline sięga po nie nieustannie. To, czego nie chce widzieć w sobie, przypisuje innym. Z poczuciem, że całkowicie się od tej emocji uwalnia. "We mnie nie ma agresji, ona jest w tobie". Albo: "Może i jestem wściekły, ale to ty mnie celowo wkurzyłeś". Zupa zawsze jest za słona. Odpowiedzialność -zawsze po drugiej stronie. I rzeczywiście, chce się wbić zęby w ścianę, bo ktoś wpycha ci w brzuch nie twoje emocje.

Jakie?

Najczęściej agresywne i destrukcyjne: złość, zazdrość, poczucie winy. Ale czasem też nudę. Zdarza się, że terapeuta prawie zasypia na sesji, trudno mu utrzymać stan przytomności umysłu. Pacjent próbuje pozbyć się czegoś, co można nazwać stanem śmierci wewnętrznej.

Skąd w nim ta śmierć wewnętrzna?

Przywołam jeszcze jedną scenę z "Fatalnego zauroczenia". Glenn Close siedzi przy biurku, obok leżą bilety na "Madame Butterfly", a ona włącza i wyłącza lampę. Ta kobieta ma w oczach kompletną pustkę - genialnie to zostało zagrane - pstryka bezmyślnie i nic więcej się nie dzieje.

Osoba borderline nie jest w stanie pomieścić w sobie złożonych emocji. A to właśnie one meblują nasz świat wewnętrzny. Na przykład poczucie winy - nieprzyjemne, a jednak ważne i rozwijające. Borderline doprowadzi raczej do tego, że to on będzie się czuł skrzywdzony przez osobę, wobec której mógłby czuć się winny.

To nawet wygodne

Tak? Na pewno? Wracamy do stanu śmierci wewnętrznej, o który pan pytał. Jeśli nieustannie wydalasz trudne emocje, to masz w środku pusto. Nudno. Siedzisz z pustym wzrokiem i pstrykasz lampą.

Też tak czasem siedzę

Proponuję, żeby się pan się nie diagnozował na podstawie tej rozmowy. I czytających też przed tym przestrzegam. Wywiady z terapeutami psychoanalitycznymi mają ten niepowtarzalny urok, że każdy znajduje w nich kawałek siebie. Tyle że to urok dość złudny. Powtórzę: wszyscy mamy w sobie wszystko. Na pewno ma pan w sobie elementy borderline, jak każdy. Na pewno czasem stosuje pan proste mechanizmy obronne, jak każdy. Ale to nie znaczy, że jest pan zaburzony. Mówimy o ciężkim zaburzeniu osobowości, a nie o tym, że czasem się pan nudzi.

Proszę jeszcze powiedzieć o tej nudzie

Korzystanie z prymitywnych mechanizmów obronnych - rozszczepienia, projekcji - prowadzi do zastoju. Brytyjski psychoanalityk Wilfred Bion bardzo prosto to ujął: "Umysł potrzebuje prawdy emocjonalnej tak jak organizm pożywienia. Gdy jej brakuje, umysł zaczyna chorować". A prawda emocjonalna to widzenie rzeczy w złożony sposób.

Funkcja umysłu to nie tylko umiejętność zliczania słupków i kierowania samochodem, ale też trawienia i rozumienia emocji własnych i emocji innych ludzi. Zdolność do tak zwanej mentalizacji. Kiedy tej zdolności brakuje, umysł w pewnym sensie zaczyna działać odwrotnie - nie służy już przyjmowaniu doznań i przeżyć, tylko ich wydalaniu. Usuwa różne niestrawione kawałki rzeczywistości. W efekcie pozostaje na strawie monotonnej i mało pożywnej, jakby ktoś jadł tylko suchary.
Pożywny pokarm dla umysłu skąd się bierze?

Z relacji. Osoby borderline odrzucają fakt, że najbardziej twórcze jest to, co pojawia się między nimi a innymi ludźmi. Relacje są dla nich źródłem lęku. Bo kiedy jesteś z drugą osobą, to rozpoznasz w sobie i agresję, i małostkowość, i inne przykre rzeczy.

Osoba borderline żyje w przekonaniu, że może być samowystarczalna. Wszystko, co dobre, mieć w sobie. Nie czerpać z zewnątrz. Usłyszałam taki oto opis życia wymarzonego: "Mam pieniądze, mieszkam w dużym domu z siłownią, w której sobie ćwiczę, wieczorem czytam mądre książki i nie muszę wychodzić w ten zły świat". Proszę zauważyć: jest tu samowystarczalność i elementy doskonalenia się (siłownia, czytanie mądrych książek). Doskonalenie się to kolejna obsesja takich osób. Wierzą, że mogą wrócić do raju, z którego kiedyś zostały wygnane.

Do raju?

Do świata idealnego, gdzie dobro i zło są rozdzielone, rozszczepione, są poza mną. Szatan pod postacią węża nikogo jeszcze nie skusił i nie pomieszał miłości z nienawiścią. Ten raj jest w zasięgu ręki, wystarczy tylko trochę się postarać. Udoskonalić. Wydalić z siebie ostatnie nieprzyjemne uczucie i wreszcie ostatecznie się oczyścić. Nie udało się dotąd? Może za słabo się staram. Przecież mogę być idealny, cel jest tuż-tuż.

To jest właśnie piekło takiej osoby - życie w pogoni za rajem

Pamięta pan film "Wstyd" Michael Fassbender gra tam atrakcyjnego 30-latka, który jest seksoholikiem. Rzuca się w erotyczną ekscytację, żeby uciec od myśli, że mógłby czegokolwiek od kogoś potrzebować. W końcu spotyka kobietę, która naprawdę mu się podoba. Mógłby coś ważnego od niej dostać, poczuć jakieś emocje, zakochać się. Idą do łóżka i to jest ten jeden jedyny raz, kiedy on nie ma erekcji. Ze strachu. Bo mogłoby się okazać, że nie ma w sobie wszystkiego, że drugi człowiek jest mu do czegoś potrzebny.

We "Wstydzie" dobrze widać jeszcze jeden mechanizm borderline. Chodzi o tzw. acting out, czyli rozegranie uczuć w działaniu. Fassbender po tej nieudanej randce czuje wstyd i upokorzenie. A właściwie mógłby to poczuć, ale nie potrafi. Zamiast tego idzie do klubu gejowskiego, żeby ktoś go brutalnie przeleciał i pobił. Zamiast bólu psychicznego musi poczuć ból fizyczny. Na tym między innymi polega bieda takich osób. Bo jeśli przeżywamy przykre emocje, to jest to oczywiście trudne, ale też twórcze. A jak zamiast tego napraszamy się, żeby dostać w dziób, to już zbyt twórcze nie jest.

Ten acting out dotyczy tylko złych emocji?

Niekoniecznie złych. Złożonych. Współczucie też można rozegrać w działaniu - zaopiekować się pieskiem. I nie myśleć, że jakąś ważną emocję czuje się do bliźniego.

Przez to nieustanne wydalanie uczuć świat wewnętrzny osoby borderline jest płaski, ubogi i pełen lęków. Nie ma tu miejsca na zabawę, spontaniczność, ciekawość.

No ale jak to - nie ma? Raz wierzÄ™ w Chrystusa, raz w Sai BabÄ™, potem biegam na jogÄ™ albo fundujÄ™ sobie, dajmy na to, seks grupowy. Same rozrywki

To jest rozpaczliwa ekscytacja, nie zabawa. Prawdziwa zabawa oznacza rozwój, realne interakcje ze światem, które mogą nas zaskoczyć. Osoba borderline jest jak szeryf i nie chce być przez nikogo zaskoczona. Nosi kolta u boku i nerwowo przebiera palcami.

Rozrywki i zmienne ekscytacje to w gruncie rzeczy mielenie powietrza rękami. Takie osoby często wywołują chaos wokół siebie i niesłychany nadmiar emocji.

CoÅ› siÄ™ przynajmniej dzieje.

Niektórym to odpowiada. Osoby borderline potrafią uchodzić za ekscentryczne i atrakcyjne. Zwłaszcza kobiety. "Ach, ona jest taka zmienna!". "Ależ to fascynująca osobowość". Jak Glenn Close w "Fatalnym zauroczeniu": numerek w windzie, tańczenie salsy, bieganie po parku. Mówi się czasem o zestawie narcystyczny mężczyzna i kobieta borderline. Bo ona raz się zbliża, raz oddala, on ją musi nieustannie zdobywać i wreszcie ma wyzwanie godne siebie. Potem opowiada: "Przez miesiąc było nam cudownie, ale nagle się wyprowadziła, na miesiąc wróciła, znów się wyprowadziła, i tak to trwało przez rok. Czuję się rozbity i zmaltretowany, ale to było fascynujące".

No i fajnie. Ma, czego chciał

Nie można w kółko powtarzać numerków w windzie i tańczyć salsy, bo jednak kiedyś przychodzi realne życie. I są w nim trudniejsze chwile. Spróbuj przyjść do osoby borderline, żeby cię wsparła w gorszym momencie.

W fazie zalotów liczy się powierzchowny wystrój, barwa piór, każda strona trochę udaje, żeby pokazać się lepszą. Osoba borderline często ogranicza swoje związki do tej fazy. Zlewa się, zako****e, idealizuje partnera i oczywiście również siebie, bo przecież są jednością. Ja jestem fantastyczny, ty jesteś fantastyczna i nie wychodzimy z łóżka. A potem przy pierwszych kłopotach ucieka.

Da się żyć z taką osobą?

Związki to zabawa dla dorosłych ludzi. Najpierw trzeba dojrzeć na pewnym podstawowym choćby poziomie, a potem można coś budować. Z kimś o mocno zaburzonej osobowości naprawdę trudno żyć, a nawet się przyjaźnić. Kontakt z osobą borderline jest nieporównywalny z niczym innym. Człowiek nigdy nie wie, kiedy oberwie i za co. Zwykle w takich relacjach jest coś nadmiarowego. "Jesteś najlepszą przyjaciółką na całym świecie, nikt nigdy tak mądrze mi nie doradził".

Pani mówiła, że te osoby są trudne w terapii, bo coś je blokuje. Co?

Kiedyś pacjent powiedział: "Mam wrażenie, że mój świat wewnętrzny to państwo totalitarne rządzone przez dyktatora". Trafne porównanie. Jako terapeutka muszę się dowiedzieć, czy w świecie wewnętrznym takiej osoby działa jakakolwiek opozycja demokratyczna, z którą mogłabym nawiązać sojusz. Czy ten świat to bardziej NRD, czy może raczej Polska Ludowa, gdzie podziemna "Solidarność" korzystała z pomocy z zagranicy.

Psychoanalityk Herbert Rosenfeld używa jeszcze innej metafory: pisze, że w umysłach osób borderline zawiązał się mafijny gang. Chore części osobowości postanowiły przejąć władzę i podporządkować sobie całą resztę.

Co ten gang chce osiągnąć?

Chce rządzić. Kontrolować. Tak jak mafia. "Nie potrzebujesz niczego od nikogo. Słuchaj tylko mnie". Nie znosi wszystkiego, co może zagrozić jego władzy - niezależności, uczuć. Domaga się bezwzględnego posłuszeństwa.

Brzmi jak opis superego

Nie do końca. Superego to zestaw pewnych idealnych wzorców, czyli - bardzo upraszczając - idealny obraz własny, do którego dążymy. Nakazy: "Masz taki być". Zakazy: "Masz taki nie być". I kary: "Jak zrobisz źle, będziesz ukarany wyrzutami sumienia". Osobowość w pełni zdrowa nie liczy na to, że te ideały osiągnie. To jest tylko drogowskaz.

U osoby borderline superego przestaje być drogowskazem, zyskuje totalną władzę i okłamuje osobowość, że może ona się stać własnym ideałem. Stać się własnym bogiem i żyć w świecie szczęśliwym, bez cienia frustracji, że coś się z tym ideałem nie zgadza.

Marzenia dosyć powszechne: być idealnym, nie przeżywać frustracji, smutku i innych zbędnych emocji. Mamy epidemię borderline?

Wielu terapeutów twierdzi, że to dominująca osobowość naszych czasów. Ale nie wiem, na jakiej podstawie, bo osoby borderline nie zaludniają gabinetów. Żeby trafić na terapię, trzeba najpierw uznać, że ma się problem.

Borderline nie wie, że ma problem?

Wie, ale pójdzie z nim raczej na policję niż do terapeuty, bo to przecież problem ze złym światem. A jeśli nawet przyjdzie do terapeuty, to powie: "Proszę zrobić coś, żebym tego nie czuł".

No i?

Rozczarowanie. Bo terapia polega na czymś wprost odwrotnym. Żaden terapeuta nie da im tego, żeby nie bolało. Przeciwnie - będzie bolało i dobrze, że boli, bo wtedy jest prawdziwie. Osoby borderline często przelatują przez gabinety, zmieniają terapeutów, odchodzą.

Częściej trafiają na terapię kobiety borderline. Mają 35 lat, nie zbudowały związku i martwią się, że zaraz będzie na wszystko za późno. Na przykład na dziecko. Mężczyzna uważa, że ma czas.

Są też formy terapii, które obiecują: udoskonalimy cię. Osobie borderline w to graj! Świetnie się czuje w atmosferze "udoskonalania", chodzi na ćwiczenia "świadomości oddechowej", kursy pozytywnego myślenia, przemiany osobowości w dwa tygodnie. To zgodne z motywacją, która brzmi: "Chcę być idealny i mogę to osiągnąć".

A jak brzmi zdrowa motywacja?

"Chcę być dla siebie bardziej realny" - to dobra motywacja. Borderline musi uznać, że jest człowiekiem zwyczajnym. Że nigdy nie zostanie bogiem, który ma w sobie tylko dobro i moc oddzielania go od zła. Brytyjski psychoanalityk Gregorio Kohon o procesie leczenie pisze tak: "Pacjent będzie musiał uznać, podobnie jak czyni to reszta z nas, że raj nie tylko został utracony - ale że nigdy nie istniał"


Troszkę bym dodał i zmienił.
Zadziwiony byłem tą kwestią samodoskonalenia -która wielu czytelników z którymi rozmawiałem -zmyliła - zaczęli szukać zachowań BL u swoich całkiem normalnych bliskich...

Powiedzmy sobie to jasno - ktoś kto miał do czynienia z Borderem wie, że TO jest TO i nic innego.
To nie ma nic wspólnego ze zmiennością nastrojów ...

A propos opisanego w artykule rysu samodoskonalenia...
Border upatruje źródła problemów i ich przyczyn prawie zawsze poza sobą (choćby był sprawcą) i nie ma żadnej motywacji aby się doskonalić, on nie rozumie relacji przyczynowo skutkowej, on nie rozumie stwierdzenia "uczyć się na błędach", która napędza samodoskonalenie, bo to nie są dla niego błędy ale kłody rzucane mu pod nogi przez tych innych, "złych".

UWAGA na jego przewrotnÄ… logikÄ™ !!!
Ona jest prosta i żelazna i nie jest to kwestia najwyższego IQ aby to rozpoznać.
Broń Boże abyście starali się z nim mierzyć i coś udowadniać - nic nie wskóracie,
jesteście jego krótką grą, etapem w życiu, choćby Wam obiecywał, że jesteście jedyni, niepowtarzalni, jesteście celem jego życia...

Ofiarami BL są ludzie najczęściej o dużej empatii (lub też skrajni narcyzi) - oni w swojej dobroci chcą mu pomóc w jego walce ze złym światem, nawet nie przypuszczają, że są JUŻ jego ofiarą.
Teraz BL będzie tylko zagęszczał sieć intryg.
Tacy ludzie dają z siebie coraz więcej i więcej bo są przekonani, że da się Bordera "wyleczyć" swoją miłością, oddaniem itd. wielokrotnie nie wytrzymują ale wtedy border wraca i LOGICZNIE I SENSOWNIE "przyznaje" się do swoich złych działań i obiecuje zmianę, poprawę i znowu jest sielanka...

Poznacie Bordera po tym, że w dłuższym okresie czasu WSZYSCY są lub byli jego wrogami.
Od rodziców, przez rodzeństwo, nawet dzieci, kolejno wszyscy partnerzy, przyjaciele i przyjaciółki.
Wrogie fronty ciągle się zmieniają. Jednego dnia możesz usłyszeć, że ktoś jest skończoną kanalią, z którą Border nie chce mieć już nigdy nic do czynienia, po jakimś czasie ta osoba jest autorytetem i przyjacielem, który dobrze jej życzy aby za jakiś czas znowu stać się ostatnim wrogiem.

To samo dotyczy wspomnień - raz są one traumatyczne
a później okazuje się że nie, że było całkiem fajnie....
U bordera nie istnieje coś takiego jak nienaruszalne wartości, obiekty szacunku - to tylko kwestia czasu aby o WSZYSTKICH usłyszeć, że są źli, najgorsi, że nigdy więcej nie chcą o nich słyszeć.

I na koniec...
Po bliższym kontakcie z Borderem jesteście psychicznym wrakiem, (znaczna część trafia w końcu do psychologa aby przywrócić własną samoocenę i stabilność świata) jesteście w centrum skłóconego świata, już odcięliście się od swoich dotychczasowych przyjaciół i znajomych, często rodziny. Wspierając bordera, chcąc mu pomóc, walczyliście w jego wojnach wszystkich ze wszystkimi.
W końcu czas przychodzi na Was, w końcu sami stajecie się jego wrogiem i dołączacie do długiej listy znienawidzonych, którzy są winny wszystkich jego krzywd - cokolwiek byście nie zrobili dla niego, jakkolwiek byście mu nieba nie przychylili - ta świadomość dla normalnego człowieka jest nie do zniesienia!

Co przyciÄ…ga do Bordera?
Te krótkie chwile, w których wychwala Was pod niebiosa, kiedy jesteście dla niego jedynymi wspaniałymi na tym złym świecie, którzy go rozumiecie, jedynymi którzy KIEDYKOLWIEK go rozumieli.
Ten sam motyw zauważycie nawet w opisie z punktu widzenia terapeuty.

BORDERÓW POWINNO SIĘ OZNACZAĆ!

Niestety piszę to w pełnej świadomości, że to i tak nic to nie da.
Z wewnątrz sieci Bordera nie da się dostrzec realnego świata.
Jakakolwiek próba dotarcia jest traktowana jako przejaw wrogości.

Może PO FAKCIE, komuś to pomoże zidentyfikować z kim mieli do czynienia
i że czas zgłosić się do terapeuty po pomoc sobie
aby dać się przywrócić do pełni sił psychicznych

A propos opisanego w artykule rysu samodoskonalenia...
Border upatruje źródła problemów i ich przyczyn prawie zawsze poza sobą (choćby był sprawcą) i nie ma żadnej motywacji aby się doskonalić, on nie rozumie relacji przyczynowo skutkowej, on nie rozumie stwierdzenia "uczyć się na błędach", która napędza samodoskonalenie, bo to nie są dla niego błędy ale kłody rzucane mu pod nogi przez tych innych, "złych".
5380
<
#11 | viera dnia 09.01.2015 15:29
Spotkałam się z mężem, ponieważ on chciał porozmawiać o naszym rozwodzie. Myślałam, że będzie chciał się jakoś dogadać, może ma jakieś inne propozycje, co do alimentów, podziału majątku itd. Zdziwiło mnie bardzo to co mi powiedział. On uważa, że sprawy posunęły się za daleko, że nie spodziewał się, że ja złoże pozew. Chciał abyśmy jeszcze wszystko sobie spokojnie przemyśleli, dali sobie czas i szansę (nie chce mi się nawet liczyć którą) zaproponował aby wycofać sprawę rozwodową i wnieść o separację. Przy okazji napomknął, że jego związek z kochanką to już nieaktualne (a jeszcze w Święta był u niej). Tego to się naprawdę nie spodziewałam.
Tak jak radziłaś mi Mono, rozmawiałam z nim spokojnie, stanowczo i bez emocji, powiedziałam, że nie zgadzam się na separację, bo ona niczego nie zmieni i nie ma to żadnego sensu. Powiedziałam mu, że już go nie kocham i swojej decyzji nie zmienię, że widzę tylko dwa rozwiązania tj. rozwód już na pierwszej rozprawie na moich warunkach, wtedy rozstajemy się nie wciągając w to wszystko rodziny i syna, albo drugie rozwiązanie to długi, koszmarny rozwód, gdzie pierzemy wszystkie brudy, ciągamy do sądu kochanki, rodzinę i syna , i to on będzie musiał się wstydzić w sądzie, bo ja nie mam nic do ukrycia, to on może też stracić jedynego syna.
Z rozmowy z nim odniosłam wrażenie, ze wcale nie miał zamiarów rozwodzić się ze mną, a tą separacją chciał chyba tylko przetrzymać mnie jeszcze jakiś czas, aż będę starą, zgorzkniałą i schorowaną kobietą, którą i tak zostawiłby dla kolejnej boczniaczki. Ponownie chciał mnie zmanipulować, ale już nie ze mną te numery, bo na mnie to już nie działa, robię zatem dalej swoje, krok po kroku idę do przodu, pokonałam kolejny strach!
3739
<
#12 | Deleted_User dnia 09.01.2015 15:40
Niech teraz wszystkie, wahające się kobiety, wydrukują sobie Twój tekst, viera, i rozwieszą w każdym miejscu domu! I powtarzają, jak mantrę!
Opanowałaś sztukę dyplomacji do perfekcji. Tylko Ty wiesz, jakim kosztem!
Czuję taką satysfakcję, jakbym, ja sama, to zrobiła!
:brawo
3739
<
#13 | Deleted_User dnia 09.01.2015 16:25
Viera, trzymaj tak dalej, bo gdybyś teraz nagle się wycofała, to popełniłabyś największy błąd swojego zycia. Nawet na moment nie zapominaj z kim masz do czynienia- długo dojrzewałaś do swojej decyzji i dlatego nie daj się teraz zwieść pobożnym życzeniom. Niech on idzie do którejś ze swoich boczniaczek, a Ty, nawet jeśli do końca życia miałabyś pozostać samą, to i tak nie odchodź od swojej decyzji. Nie zasłużyłas sobie na takie traktowanie- niech on nosi teraz na rękach inną/inne- to jego sprawa. Dla Ciebie liczyć się powinno tylko to, że Ciebie on na rękach nie nosił, a Ty nie chcesz już jego łachy ani wątpliwej jakości zaszczytu.
Facet nie jest zdrowy na głowę(to depresyjny border), na dodatek jest zepsuty- zakończ to malżeństwo i niczego się nie bój.
Racja jest po Twojej stronie.
Cieszę się bardzo, że tak dzielnie sobie poradziłaś w czasie rozmowy z tym człowiekiem.
5808
<
#14 | Nox dnia 09.01.2015 16:49
Zuch dziewczyna.:brawo
5380
<
#15 | viera dnia 09.01.2015 16:58
Dziękuję Wam , dawno nie słyszałam tylu pochwał Uśmiech

Komentarz doklejony:
Pół godziny i po wszystkim r30;

Jak już pisałam wcześniej , na początku stycznia miałam spotkanie z mężem i stanowczo trzymałam się swoich warunków. Nie zgodziłam się na separację, którą mi proponował. Powiedziałam, że nie wycofam pozwu, że chcę rozwodu z orzeczeniem o jego winie, alimentów na siebie i mieszkania - zdania już nie zmienię. Odpuściłam mu tylko samochód, niech podnosi swoje zaniżone ego, niech wyrywa kolejne Panie na dobre auto, a co mi tam, to jego sprawa.. Powiedziałam mu, że jeśli trzeba będzie to ja jestem przygotowana na wojnę w sądzie, którą prędzej, czy później i tak przegra, wiec najlepiej będzie jak przyzna się do winy (czułam się już silna, pewniejsza siebie, a on osłabiony, bo zostawiła go kochanka, która chyba przejrzała na oczy i przekonała się z kim miała do czynienia, możliwe, że dorwała papiery rozwodowe i zobaczyła z jakim kłamcą chciała planować swoją przyszłość) On nie chciał szarpać się przez lata w sądzie, ciągać syna, kochanki, rodzinę. Zgodził się na moje warunki, a ja dopilnowałam, aby przygotował odpowiednie pismo do sądu, nawet sama je zawiozłam, żeby mieć pewność, że nie zmieni zdania.

W końcu wczoraj spotkaliśmy się na pierwszej i na szczęście ostatniej rozprawie. Trwało to zaledwie 15 minut, kilka słów od mojego adwokata, przesłuchanie stron i tyle. Usłyszałam prze sądem, jak mój maż przyznaje się do wielokrotnych zdrad i bierze winę na siebie. Później czekaliśmy 15 minut na wyrok sądu, którego odczytanie trwało może jakieś 5 min, po czym wyszliśmy z sądu, podaliśmy sobie ręce na pożegnanie i każdy poszedł w inną stronę.

Moje odczucia? niesamowita ulga, koniec koszmaru, nie ma już we mnie tego męczącego strachu, niepewności, już nie boję się przyszłości. Wolę być sama niż z byle kim, żyć zgodnie ze swoim sumieniem i zasadami, których nie będę naginać dla kogoś kto mnie krzywdzi i nie szanuje.

A on? Niech żyje sobie po swojemu, w swoim chorym, zaburzonym świecie zdrad, kłamstw, manipulacji i fantazji, mnie tam nie będzie, to nie mój świat, nie moja bajka, może na swój sposób będzie szczęśliwy? Nie wiem, ale nie życzę mu źle, przynajmniej na sam koniec po 20 latach małżeństwa potrafił zachować się po ludzku.
Nigdy nie jest za późno by zacząć zmieniać swoje życie Uśmiech

Dziękuję za Wasze rady i wsparcie, które były mi bardzo pomocne i dodały mi wiary :tak_trzymaj
3109
<
#16 | M_M dnia 07.02.2015 18:44
wow! :tak_trzymaj
Viera, ale z ciebie super babka! Załatwiłaś to absolutnie genialnie. Też bym tak chciała, 30 min i po bólu Uśmiech Pięknie...
3739
<
#17 | Deleted_User dnia 07.02.2015 20:00
Na te 30min ex już mąż musiał się zgodzić Z przymrużeniem oka Gdyby nie ustalenie warunków, prawdopodobnie sprawa jeszcze długo by się ciągnęła.
Tak czy inaczej, dobrze, że mniejszymi kosztami osiągnęłaś viera to, czego chciałaś :tak_trzymaj

Dodaj komentarz

Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.

Oceny

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?